2. Pamięć

<< Poprzedni rozdział

Rano Noori i Safar doznali szoku. Chyba omal się nie udusili 

z przerażenia, bo znaleźli mnie nie w łóżku, ale skulonego pod kołdrą
na skórze, na ziemi. Moje bariery szczęśliwie zyskały nieco na sile, ale nadal nie do końca udało mi się zignorować płynące od nich szok i panikę.
- Władco! – wyjąkał Noori, szczękając zębami – co… co się stało?
Spojrzałem zaspanym wzrokiem najpierw na niego, potem na łóżko i wzruszyłem ramionami. 
- Czyżbyś spadł? – spytał Safar z taką paniką, że zacząłem się o niego martwić. Niemal natychmiast chłopcy podjęli na mnie poszukiwania siniaków, ale gdy – nie licząc jednego po uścisku Haatima – żadnych nie znaleźli, odetchnęli z ulgą. 
Nie nabiłem sobie żadnego guza, bo zupełnie przytomnie zszedłem z łóżka i położyłem się na ziemi, gdy poprzedniej nocy nie mogłem zasnąć. Smocza skóra wydawała mi się zbyt ciepła.
- Władco, po- pozwól, że po-pomożemy ci się u- ubrać – wymamrotał Noori, nadal się jąkając. Z tego, co wywnioskowałem z jego myśli, był zszokowany, że to jemu, spośród dwustu akolitów na kapłanów, przypadła opieka nade mną. Połączony strach jego i Safara burzyły mój z trudem uzyskany spokój. Nie podobało mi się to.
Po raz kolejny moje ciche protesty zostały zignorowane i nie miałem szansy nawet pomyśleć o własnoręcznym naciągnięciu butów czy chociaż obwiązaniu długim, szerokim pasem, jedynym kolorowym elementem ubioru. Pas miał szkarłatną barwę i z tego, co zapamiętałem z poprzedniego dnia, nikt poza mną nie nosił nic, co nie byłoby czarne lub białe.
- Władco, chodź z nami – poprosił łagodnie Safar – wielki mistrz prosił, byś zjadł z nim śniadanie, a potem poszedł na obchód zakonu. 


Śniadanie okazało się ucztą tak wielką, że pod jej koniec czułem się bardzo niedobrze. Zostałem posadzony u szczytu stołu, pośród kilkunastu zakonników. Każdy z nich emanował podejrzliwościami i jednocześnie nadzieją, że jestem tym, kim miałem być. Nie chcąc ich zawieść, postanowiłem zjeść wszystko, co zostanie nałożone na mój talerz, ale nie dałem rady, zanim dotarłem do połowy posiłku.

Musiałem pozielenieć na twarzy, bo mistrz się zmartwił i postanowił przełożyć obchód zakonu. W ten sposób zyskałem dla siebie blisko dwie wolne godziny, które spożytkowałem na czytanie książek. A raczej na ich odcyfrowywanie, bo wiedziałem, że znam alfabet, ale ten był zupełnie inny. Po półgodzinie jakimś cudem znałem już wszystkie znaki i czytałem kronikę, jak gdybym od urodzenia używał właśnie tych liter. Wtedy też uświadomiłem sobie, że do tej pory słuchałem i rozumiałem, co do mnie mówiono, chociaż używano zupełnie innego języka, niż ten, w którym myślałem. Zacząłem się zastanawiać, jak powiedziałbym po ichniemu chociażby „proszę” i uświadomiłem sobie, że nie wiedziałem. 
W jednej z szuflad biurka znalazłem kilka pustych zwojów, kałamarz i pióro. Zacząłem więc kreślić znaki alfabetu, który miałem tylko w głowie 
i podpisywać je znakami z kroniki. Jak się okazało, tych drugich było znacznie mniej. Zmarszczyłem brwi, nie mogąc odnaleźć odpowiedników 
dla paru dźwięków. W dużej mierze nieświadomie wypowiedziałem brakujące głoski. Kilka z nich brzmiało jak warkot albo pomruk i zrozumiałem, że najwyraźniej ludzie, z którymi miałem do czynienia, nie znali bądź nie potrafili naśladować brakujących dźwięków.
Z westchnieniem złożyłem zwoje i z powrotem schowałem je do szuflady. Niecałą minutę później do pokoju wszedł Haatim.
- Czy czujesz się już lepiej, Władco? – widząc leżącą przede mną, otwartą księgę, uśmiechnął się z zadowoleniem tak dużym, że odczułem je niemal jak własne – A więc znasz nasz alfabet i język. Już się martwiliśmy, że nie będziemy w stanie się porozumieć, a na wszystko, co wczoraj mówiliśmy, reagowałeś tylko instynktownie.
Nie potrafiąc mu przekazać, że miał rację tylko połowicznie, wzruszyłem ramionami.
Haatim wyprowadził mnie z pokoju i zabrał do wielkiego mistrza, który 
w końcu przedstawił się jako Shaamil i powiedział, że mam się do niego zwracać po imieniu, ponieważ nie może mi się równać statusem społecznym. Niepewnie skinąłem głową i pozwoliłem oprowadzić się po zakonie, próbując zapamiętać korytarze, komnaty i napotykanych ludzi. Moje słabe bariery uginały się pod naporem ich myśli i emocji. Nie podobało mi się to, więc z coraz większa tęsknotą czekałem na zakończenie obchodu. 
Najbardziej spodobała mi się biblioteka – była ogromna, prawie pusta i miała wiele wysokich regałów pełnych najróżniejszych ksiąg i zwojów. Z pewnością należała też do najbardziej osuszonych pomieszczeń w całej twierdzy – do których moja sypialnia też się zaliczała, jak z zaskoczeniem odkryłem. Praktycznie wszystkie inne pomieszczenia były zimne i wilgotne. Nawet cela Shaamila, do której zostałem na chwilę zabrany. Przez cały czas czegoś mi brakowało, aż w końcu uświadomiłem sobie, czego – nigdzie nie było okien. Na widok mojej konsternacji Shaamil od razu domyślił się, co mi nie pasowało;
- Prawie cały zakon mieści się pod ziemią, Władco. Jest zbyt duży, by zamknąć go w zwykłym budynku, toteż twierdza nad nami pełni rolę niemal czysto oficjalną. Akolici na wojowników przechodzą tam szkolenie, do podziemi schodząc tylko, gdy zachorują lub odniosą jakieś obrażenia. Kiedy mamy gości, tam ich przyjmujemy, a oni nawet nie mają szans się domyślić, że prawdziwe życie Zakonu Księżyca ma miejsce w podziemiach obszerniejszych, niż stolica naszego małego i słabego państwa, Usheretu, marnej pozostałości po twoim wspaniałym Imperium Shilah. 
Skinąłem głową. Nagle zatęskniłem za niebem, za jego błękitem i za powiewem wiatru na twarzy. Shaamil tego nie zauważył. 
Im dłużej zwiedzaliśmy, tym bardziej był zadowolony z mojego zdystansowanego do innych zachowania – według niego wynikającego z faktu, że wiedziałem, że byłem lepszy, ale w rzeczywistości po pierwsze nie miałem zielonego pojęcia, jak powiedzieć cokolwiek, co ktokolwiek by zrozumiał, a po drugie nadal uważałem, że to nie inni powinni kłaniać się przede mną, a ja przed nimi. Czułem się zawstydzony, gdy napotykani zakonnicy padali przede mną na kolana, niemal rozbijając czoła o ziemię. Nie podobało mi się, że patrzyli na mnie z mieszanką niepewności i nadziei, którą wyraźnie wyczuwałem. Nie chciałem, by myśleli o mnie jak o kimś nie z tego świata, lecz jednocześnie wolałem, by się do mnie nie zbliżali, bo to sprawiłoby, że ich emocje zalałyby mnie całkowicie. W efekcie nie poznałem nikogo nowego i liczba osób, których imiona znałem poszerzyła się o tylko jedną – krępego, niskiego bibliotekarza Amru, zawsze skorego do pomocy. 
Minęło kilka długich godzin, zanim wreszcie wróciliśmy do mojej sypialni – już od dłuższego czasu byłem wszędzie noszony, bo moje słabe nogi nie mogły wytrzymać tak długiego spaceru – i mistrz przez chwilę krzątał się koło mnie, podając mi jedzenie, a potem uparcie osobiście mnie przebierając. Zdziwiło mnie, że sam duchowy przywódca całego zakonu chciał mi służyć. Nawet nie czuł się przez to źle. Wręcz przeciwnie, czerpał jakąś dziwną, kojącą przyjemność ze świadomości, że znajdował się w moim pobliżu. W końcu powiedział;
- Myślę, że pokazałem ci dzisiaj wszystko, co na razie powinieneś wiedzieć, Władco. Oczywiście możesz chodzić gdzie i kiedy tylko zapragniesz, lecz dla twojego dobra błagam cię, byś nie udawał się nigdzie bez towarzystwa Nooriego lub Safara. To dobrzy chłopcy i zadbają, by nic ci się nie stało, i byś się nie zgubił, co nieoswojonej z tutejszymi korytarzami osobie może się łatwo zdarzyć. Oczywiście wierzę w twoją wspaniałą pamięć, ale nie będę się o ciebie martwił, wiedząc, że towarzyszy ci ktoś, 
kto zna zakon jak własną kieszeń. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym, byś jutro rozpoczął naukę.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Jaką naukę?
- Od twojej śmierci minęły prawie trzy tysiące lat – poinformował mnie – razem z upadkiem Imperium Shilah ludzkość straciła wiele umiejętności 
i wiedzy, lecz historia prze naprzód i mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, że aby rządzić, musisz znać świat, w którym żyjesz. 
Skinąłem głową niepewnie. Nie miałem pojęcia, kim ani czym miałbym rządzić. 
- Nie martw się, Władco. Uczyć cię będzie Haatim – Shaamil uśmiechnął się przyjaźnie, próbując mnie uspokoić – jako, że w pełni powróciłeś na jego warcie, postanowiliśmy uczynić go twoim opiekunem. Poza tym, najlepiej zna historię i jest ciekawy świata, więc myślę, że nadaje się idealnie. Oczywiście o ile nie masz nic przeciwko.
Pokręciłem głową energicznie. Co prawda na początku Haatim był mi wrogi, ale od tamtej pory zdążyłem go polubić. I czułem się przy nim bezpieczniej, niż przy innych. Tym bardziej, że wiedziałem, jak się nazywał.
Mistrz wstał i wyszedł zadowolony, a chwilę potem w pokoju pojawili się Noori i Safar, jak zwykle speszeni moją osobą – co mogłem wyczuć zanim w ogóle się do mnie zbliżyli – i gotowi przygotować mnie do kąpieli.
Udaliśmy się do ogromnej łaźni, pełnej pary i dużych, ciepłych zbiorników z wodą. Z zaskoczeniem zorientowałem się, że byłem jedyną żyjącą istotą w grocie, z wyjątkiem moich zawstydzonych towarzyszy. Czyżby Shaamil kazał innym zakonnikom dać mi odrobinę prywatności? Jak na komendę Noori wybąkał, że te łaźnie należą w całości do mnie. 
Pokręciłem głową z zaskoczeniem. Tyle miejsca dla jednego, słabego chłopca, jakim byłem?
Czułem się dziwnie, tym bardziej, że miałem wrażenie, że takie miejsca nie są przeznaczone dla mnie, i że powinienem się zadowolić wiadrem z zimną wodą, ale nawet nie wiedząc, jak narzekać, zanurzyłem się w basenie. Pływałem w nim przez ponad godzinę, delektując się rozkosznym ciepłem. Noori poinformował mnie, że łaźnie były zasilane wodą z pobliskich gorących źródeł, toteż zawsze mogłem liczyć na rozgrzewającą kąpiel.
Gdy w końcu opuściłem, jak to chłopcy określili, hammam, Noori i Safar zaprowadzili mnie do pomieszczenia, w którym piszcząc pełne przerażenia przeprosiny rozebrali mnie do samej przepaski biodrowej i poprosili, bym położył się na jakimś stole. 
Ze złością wykonałem ich prośbę. Ich strach w ogóle mi się nie podobał. Wolałbym mieć w nich przyjaciół niż przerażonych służących. Oni nie potrafili tego odgadnąć i moją irytację odczytali na opak. Skulili się i z jeszcze większą paniką zaczęli wcierać w moją skórę jakieś całkiem przyjemne olejki. 
Safar, aby dać upust strachowi, zaczął wyrzucać z siebie słowa, tłumacząc mi, że dostali polecenie, by nasmarować mnie balsamem, bo moje ciało powstało dzięki zaklęciu, ale zabrakło mu energii, by przybrać silniejszą formę, toteż w tej chwili byłem w zasadzie bliskim śmierci ośmiolatkiem. Dla poprawy zdrowia nie tylko karmili mnie bardzo lekkimi potrawami – teraz już rozumiałem, dlaczego jedzenie wydawało mi się takie delikatne – ale też postanowili zrobić wszystko, co mogli, by przywrócić mi siłę. 
Słuchałem Safara z zaciekawieniem, próbując zapomnieć o jego strachu przede mną i zrozumieć znaczenie poszczególnych słów. Niestety, okazało się, że nie byłem w stanie nauczyć się jego języka w ten sposób – docierał do mnie cały sens wypowiedzi, lecz nie miałem pojęcia, które słowa co oznaczają. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jakim cudem udało mi się rozszyfrować znaki w kronice. 
W końcu Noori i Safar odprowadzili mnie do sypialni, a ja, wyczerpany dniem, zasnąłem na łóżku, nawet nie czując, że było zdecydowanie zbyt miękkie. 


Następnego dnia tuż po śniadaniu do mojego pokoju zawitał Haatim, niosąc torbę z kilkoma księgami i zwojami. Na przemian pozwalając mi czytać i opowiadając, zaczął mnie zaznajamiać z historią świata, nie oczekując żadnych odpowiedzi. Przez cały czas milczałem, aż do końca lekcji. Wtedy też Haatim stwierdził, że chciałby się upewnić, że wszystko zapamiętałem, więc zadawał mi pytania, na które odpowiadałem skinieniem bądź pokręceniem głową. Jak to ujął, doszedł do wniosku, że skoro nie chcę się odzywać, to nie będzie mnie do tego zmuszał i poczeka, aż zabiorę głos z własnej woli. Po zajęciach z opiekunem zjadłem obiad i następne dwie godziny spędziłem na ćwiczeniach z Noorim i Safarem, którzy na przemian prosząc i przepraszając objaśniali mi kolejne zadania, które miały przywrócić mnie do dobrej formy fizycznej. Wreszcie, zmordowany, wróciłem do pokoju 

i miałem wolny czas aż do kolacji, po której wraz z chłopcami odwiedziłem hammam i po raz kolejny zostałem natarty olejkami. Znowu zasnąłem błyskawicznie.
Następny miesiąc minął bardzo podobnie i niezmiernie szybko. Haatim uczył mnie, nie wymagając ani jednego słowa. Ani razu nie odezwałem się do nikogo, nie udało mi się też nauczyć języka. Kilkakrotnie zastanawiałem się, jak poprosić o kogokolwiek, kto pomógłby mi w nauce posługiwania się obcym dialektem, lecz ostatecznie rezygnowałem, nie wiedząc, jak. 
Powoli przybierałem na wadze, ale nadal wyglądałem jak wychudzone dziecko na skraju śmierci głodowej. Gdy odzyskałem nieco sił, Haatim postanowił, że powinienem rozpocząć dodatkowe ćwiczenia, poza tymi z Noorim i Safarem, toteż chodziłem z nim na coraz dłuższe spacery. Sam regularnie udawałem się do biblioteki, gdzie szukałem książek w języku, który znałem, ale moje próby spełzły na niczym. Czytałem więc wszystko inne, co wpadło mi w ręce.
Któregoś dnia, po zakończonej lekcji historii Haatim przyjrzał mi się krytycznie. Poczułem płynącą od niego dezaprobatę, a potem nagle mężczyzna  stwierdził, że co prawda mam bardzo ładne włosy, ale powinny zostać doprowadzone do porządku. Zawołał więc Nooriego i Safara, którzy otoczyli mnie z nożyczkami w rękach i przycięli kruczoczarne kosmyki, tak, że nie musiałem już ich odgarniać za uszy, by cokolwiek widzieć. Jednocześnie chłopcy kajali się, błagając o wybaczenie, a ja poczułem, że sam kiedyś musiałem się tak zachowywać. Bynajmniej wcale ich przez to bardziej nie polubiłem. 
Nie wiedząc, jak im powiedzieć, że czułbym się lepiej, gdyby traktowali mnie jak swojego kolegę, nie pana, po prostu położyłem im dłonie na ramionach i spróbowałem lekko się uśmiechnąć. Na ten widok omal się nie popłakali ze szczęścia, że Władca obdarzył ich uśmiechem. Nie mogąc się powstrzymać, sapnąłem ze złości i zniknąłem w bibliotece na całą resztę dnia, uparcie ignorując prośby o wzięcie udziału w ćwiczeniach z przerażonymi chłopcami. 
Czułbym się w zakonie dobrze, gdyby nie trzy rzeczy – po pierwsze, brakowało mi nieba i świeżego powietrza, a nie bardzo wiedziałem, 
czy w ogóle pozwolono by mi wyjść z podziemi. Po drugie, czułem nieodpartą potrzebę napicia się czyjejś krwi, która to potrzeba z czasem zaczęła budzić mój niepokój. Po trzecie, miałem wrażenie, że nie powinienem być traktowany tak, jak byłem. Coś mi mówiło, że nie zasługiwałem na żadne honory ani ukłony. To ja powinienem bić czołem i opuszczać wzrok, gdy mijałem kogoś na korytarzu. To ja powinienem piszczeć ze strachu, gdy przez przypadek rozlałem wodę z kubka. To ja powinienem przepraszać, gdy przeze mnie Noori potknął się i zaciął nożem w ramię. 
Gdy minął pierwszy miesiąc, otaczający mnie ludzie zerkali na mnie ukradkiem, okazując coraz mniejszą sympatię. Czułem ich rosnący zawód i niezadowolenie. Czułem, jak szemrają za moimi plecami. 
Nie byłem pewien powodu, ale Haatim bardzo szybko zaspokoił moją ciekawość, najwyraźniej również doszedłszy do wniosku, że powinienem o tym wiedzieć;
- Władco, ludzie zaczynają w ciebie wątpić – powiedział cicho 
po zakończeniu kolejnej lekcji historii – szemrają i twierdzą, że nie jesteś prawdziwym Władcą. Uważają, że gdybyś nim był, już dawno byś to pokazał. Proszę cię, udowodnij im, że się mylą. Ja ci wierzę, ale oni…
Oni nie wierzyli. Nie odpowiedziałem, jak zawsze. 
Tego samego wieczoru moje pragnienie krwi zwiększyło się jeszcze bardziej. Gardło niemal paliło, chociaż jednocześnie wiedziałem, że było to uczucie czysto mentalne. Zacisnąłem zęby, starając się o tym nie myśleć, ale Noori akurat zapinał mi nocną koszulę, a Safar czekał pod drzwiami. Z bolesną świadomością bliskości upragnionej posoki spojrzałem na szyję pomagającego mi chłopca. Wyraźnie rysowała się na niej żyła. 
Niemal słyszałem szum krwi. Byłem pewien, że zapomniałem o czymś bardzo ważnym. Wiedziałem, że wystarczyło ugryźć, bo sobie przypomnieć.  Ciepła, pełna energii krew… Zanim zdążyłem się zorientować, co w zasadzie robię, pochyliłem się i wgryzłem się w ciało Nooriego, łapczywie chłepcząc gorącą posokę. Chłopak zamarł, zszokowany. Dopiero po chwili zaczął się wyrywać, ale ja trzymałem go z zaskakującą nawet dla mnie samego siłą. Kątem oka zauważyłem, jak Safar, blady jak ściana, wyślizguje się z pokoju. 
Noori słabł, a ja piłem chciwie, czując, jak koniuszki palców zaczęły mnie mrowić od energii, która wstąpiła w moje ciało. Jeszcze tylko trochę…
Nagle trzasnęły drzwi i do sypialni wpadł Haatim, Shaamil i prowadzący ich Safar.
- Władco! – krzyknął wielki mistrz.
- Co robisz, Władco?! Zabijesz go! – zawtórował mu Haatim. 
Zerknąłem na niego, a potem równie nagle, jak poczułem potrzebę ugryzienia, doszedłem do wniosku, że mi wystarczy. Rozwarłem szczęki 
i przycisnąłem palce do krwawiącej rany. Nadal tamując krwotok, ostrożnie położyłem Nooriego na łóżku, a gdy prostowałem się, by spojrzeć na zebraną trójkę, zalała mnie fala wspomnień. A raczej pojawiła się w moim umyśle, jak gdyby zawsze tam była. Poczułem buzującą w żyłach energię. Siła i pewność siebie, których jeszcze chwilę temu nie miałem, czyniły mnie kimś zupełnie innym. Wzniosłem do tej pory nieosiągalnie ciężkie, a teraz lekkie jak piórko bariery. Wszystkie płynące do mnie emocje zamilkły tak samo, jak myśli. Nareszcie, po raz pierwszy od miesiąca, w moim umyśle zapanowała cisza, ład i porządek. A przede wszystkim wiedziałem już, jak się nazywam. Przebudziłem się.
Było mi już wszystko jedno, w jakim języku się odezwę. Użyłem więc rodowitego dialektu Shiye, tego, w którym śpiewała mi matka zanim nas rozdzielono i tego, w którym myślałem, zanim odzyskałem wspomnienia.
Mój głos był zdecydowanie spokojniejszy, niż powinien być głos ośmiolatka. Zebrana pod drzwiami trójka, która usłyszała go po raz pierwszy, drgnęła z zaskoczeniem. Śpiewny, dziki w typowy dla rasy sposób tenor chłopca, który jeszcze nie zaczął dojrzewać, poniósł się po pokoju jak grom, chociaż mówiłem cicho i spokojnie;
- Shiye nie są wampirami. My nie zabijamy dla krwi i nie przynosi nam ona fizycznej przyjemności. Pijemy ją, by się wyleczyć. Gdybym tego nie zrobił, prawdopodobnie nigdy nie odzyskałbym wspomnień. I nie nazywajcie mnie więcej Władcą, nikt nigdy się tak do mnie nie zwracał. Moje imię brzmi Aielor i właśnie tak macie do mnie mówić. 

2 komentarze:

  1. Kiedy next?
    Będzie tego kontynuacja?

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety nieprędko. Można powiedzieć, że matura zwaliła się na mnie lawiną roboty i projektów. Ale kiedyś będzie. Muszę się tylko przebić przez barierę, jaką napotkałam gdzieś po drodze. Swoją drogą, najprawdopodobniej przerzucę to opowiadanie w ulepszonej formie na wattpadzie. Bloga zapewne też zaktualizuję. Ale najpierw muszę dotrwać do listopada.

    OdpowiedzUsuń