<< Rozdział 5
Sypialnia Kanimira zupełnie różniła się od moich oczekiwań. Spodziewałam się typowo czarnomagicznego pokoju, z mrocznymi grymuarami i symbolami czarnoksięstwa, w dodatku niemal zupełnie pozbawionego światła, dusznego i brudnego. Tak nieuporządkowanego, że do środka można by wejść tylko lewitując. Tymczasem znaleźliśmy się w zaskakująco przytulnym, magicznie oświetlonym pomieszczeniu z niewielką półką na książki zawieszoną nad dość wąskim łóżkiem i sporym biurkiem zajmującym chyba połowę całej sypialni. Wszystko było poukładane jak w wojsku. Kilka piór leżało w równiutkim rządku tuż obok czyściutkiego, choć z pewnością nie raz używanego kałamarza. Każda pokojówka chciałaby umieć ścielić łóżko tak, jak zrobił to Kanimir. Gdyby nie leżące na biurku przybory, mogłabym uznać, że w pokoju nikt nie mieszkał.
Sypialnia Kanimira zupełnie różniła się od moich oczekiwań. Spodziewałam się typowo czarnomagicznego pokoju, z mrocznymi grymuarami i symbolami czarnoksięstwa, w dodatku niemal zupełnie pozbawionego światła, dusznego i brudnego. Tak nieuporządkowanego, że do środka można by wejść tylko lewitując. Tymczasem znaleźliśmy się w zaskakująco przytulnym, magicznie oświetlonym pomieszczeniu z niewielką półką na książki zawieszoną nad dość wąskim łóżkiem i sporym biurkiem zajmującym chyba połowę całej sypialni. Wszystko było poukładane jak w wojsku. Kilka piór leżało w równiutkim rządku tuż obok czyściutkiego, choć z pewnością nie raz używanego kałamarza. Każda pokojówka chciałaby umieć ścielić łóżko tak, jak zrobił to Kanimir. Gdyby nie leżące na biurku przybory, mogłabym uznać, że w pokoju nikt nie mieszkał.
Zerknęłam na czarownika z powątpiewaniem.
– Tak? –
spytał na widok mojej podejrzliwej miny.
– To jest
twoja sypialnia?
– Tak –
odparł z konsternacją.
– To
niemożliwe – burknęłam. Jego pokój nie miał z samym Kanimirem nic wspólnego. Czarnoksiężnik
nosił może i nie zniszczone, ale zdecydowanie znoszone ubrania. Jego apaszka i
pas były postrzępione, że nawet nie wspomnę zapomnianej, nadal zakrwawionej
rany na przedramieniu i byle jak podwiniętych rękawów. No i czarownik wytarł
swój sztylet o płaszcz. Jaki pedant by tak zrobił?
– Nie
rozumiem – mruknął Kanimir –dlaczego niemożliwe?
– To nie
może być twoja sypialnia – uparłam się.
– Ale jest
– uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Po
czarnoksiężniku spodziewałabym się mroku i brudu, a nie takiego porządku –
burknęłam – zresztą spójrz na całą wieżę. Wszystko wygląda jak powinno, z
wyjątkiem twojej sypialni!
Wzruszył ramionami.
– Nie lubię
tego pokoju. Odwiedzam go może raz na miesiąc, nawet tu nie sypiam. Wolę
biblioteczną sofę.
– Nie
lubisz własnej sypialni? – spytałam z zainteresowaniem. To ciekawa informacja,
może z czasem uda mi się coś z nią zrobić.
– Nie
cierpię – westchnął Kanimir – dlatego trzymam ją w takim porządku. Dzięki temu
wydaje się, że nie mam z nią nic wspólnego.
– Od
skrajności do skrajności – westchnęłam. Gdyby pokój był pełen dziwnych
przedmiotów i innych dziwactw, łatwo byłoby mi wyciągnąć na jego temat jakieś
wnioski, ale przy takim porządku w głowie miałam pustkę.
Przyjrzałam się Kanimirowi uważnie. Wyglądało na
to, że już zupełnie się uspokoił.
– Mógłbyś
pokazać mi piwnice? – spytałam z zainteresowaniem. Nigdy nie miałam do
czynienia z czarną magią w stopniu większym, niż najbardziej podstawowym, czyli
takim, z jakim zaznajomiono mnie w akademii. Skoro i tak nie miałam gdzie
uciec, a powinnam poznać Kanimira jak najlepiej, doszłam do wniosku, że przy
okazji zobaczę, nad czym pracują wiecznie zajęci czarownicy.
Czarnoksiężnik pokręcił głową;
– Nie
dzisiaj. Później.
– Ale
pokażesz? – upewniłam się.
Skinął głową.
– A co z okolicą?
Może oprowadzisz mnie po lesie?
– Chętnie. W
pobliżu mamy smocze leże, chciałabyś rzucić okiem?
– Na
prawdziwego, żywego smoka? Dziękuję, chcę żyć.
Kanimir parsknął z rozbawieniem;
– A kto
powiedział, że od razu miałabyś zginąć?
– Smoki to
wredne, podstępne kreatury – próbowałam się bronić – do tego wystarczy, że
cokolwiek im się we mnie nie spodoba, a sprowadzą mnie do stanu gazowego.
– Wątpię –
stwierdził Kanimir z uśmiechem – ten tutaj jest całkiem miły.
– Nie idę
do żadnego… – zaczęłam, ale
czarnoksiężnik już wypchnął mnie z pokoju i pociągnął za sobą. Dorosły facet, a
zachowuje się jak dzieciak, tyle tylko, że ma wystarczająco siły, by zaciągnąć
mnie gdzie tylko mu się zechce.
Nic sobie nie robił z moich słabych prób oporu i
wkrótce znaleźliśmy się już na zewnątrz, ja zawzięcie próbując uwolnić nadgarstek,
on ciągnąc mnie w las. Zabrał mnie w stronę przeciwną do tej, z której
przyszliśmy. Widać tym razem chciał się przejść, bo zamiast przyzywać dziwne
powietrzne poduszki, maszerował raźnym krokiem, nucił pod nosem melodię, w
której rozpoznałam dość sprośną i krwawą piosenkę uwielbianą przez pewnego
znajomego barda, i pilnował, żebym się nie wywróciła na dużych głazach, na
które musieliśmy się wspinać. Wchodziliśmy coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie
znaleźliśmy się w prawdziwych górach. Wąska ścieżyna doprowadziła nas do
osmalonego gołoborza, na którego szczycie zobaczyłam coś, co wyglądało jak
ogromna jama.
– To już
tu? – spytałam z zaskoczeniem.
– Yhym.
–
Mieszkacie wiorstę od ziejącego ogniem, krwiożerczego jaszczura?
– Tak –
odparł, nie rozumiejąc. – Ludzie ze Święciwód i tak nie zapuszczają się w te
strony, więc nikt go nie niepokoi. Tylko postaraj się być uprzejma, smoki nie
lubią gburów. A mają bardzo dobry słuch.
Posłusznie zamknęłam buzię i pozwoliłam Kanimirowi
zaciągnąć mnie w pobliże jamy. Mimowolnie poddałam się ciekawości. Może przy
okazji się dowiem, skąd czarnoksiężnicy mają tyle smoczych produktów po tak
niskiej cenie?
– I tak
miałem tu przyjść – mruknął, jakby do siebie, czarownik, a potem stanął nad
samym wejściem do jaskini i zawołał –Błysku, jesteś tam?!
Coś huknęło, ziewnęło, warknęło i bardzo
rozeźlonym głosem zapytało;
– A kto nie
daje spać staremu smokowi? Niech no cię dorwę, marny człowieczku, a pożałujesz,
że się urodziłeś…
W tej chwili byłam jak najbardziej gotowa uciekać,
ale Kanimir nadal uparcie trzymał mnie za rękę. Usłyszałam zbliżający się
chrzęst ogromnego cielska i zgrzyt ostrych jak brzytwa pazurów na kamieniach, a
potem z mroku wyłonił się ogromny, najeżony szpikulcami łeb o bardzo wkurzonym
wyrazie pyska. Z nozdrzy bestii buchnęły dwa czarne kłęby dymu, a potem
smoczysko skupiło wzrok na czarowniku, kichnęło i zupełnie odmiennym, wesołym
głosem zawołało;
– Kanimir,
a ciebie jakie licho dziś przywiało?! Chodź no tu, maluchu, już dawno cię nie
widziałem. Zapomniałeś o mnie, czy ten stary cap znowu cię zatrzymał? No?
Ku mojemu przerażeniu, bestia energicznie opuściła
jamę, zgarnęła łapą czarownika i… przygarnęła go do piersi jak pluszowego
misia. Kanimir zaśmiał się i po chwili odsunął od nadopiekuńczego gada;
– Wybacz,
że cię obudziłem, ale przyprowadziłem nowo poznaną koleżankę po fachu.
– W dodatku
koleżankę posługującą się białą magią – wymruczał smok, przysuwając do mnie łeb
rozmiarów mojej sypialni w Gardzie i mierząc mnie badawczym wzrokiem jarzącego
się, pomarańczowego oka.
– Mówiła,
że nigdy nie spotkała smoka, a jej wizja waszego charakteru nieco mnie
rozbawiła, więc doszedłem do wniosku, że was sobie przedstawię – kontynuował
Kanimir z nieco złośliwym uśmieszkiem.
– Och, a
jakże wyglądała ta wizja? – spytał gad.
– Jak to
szło? – zamyślił się czarownik. Rzuciłam się na niego, żeby go przymknąć, ale
on tylko przytrzymał mnie z dala od siebie i ze śmiechem zawołał. – Już
pamiętam! „Smoki to wredne, podstępne kreatury!”
– No,
trochę racji w tym ma – przyznał jaszczur – ale ja osobiście uznaję się za
dobrze wychowanego jegomościa i dziewice jadam tylko w święta.
Mimowolnie pisnęłam i schowałam się za czarownika,
który aż trząsł się ze śmiechu.
– Hela,
poznaj Błyska. Błysk, oto Helena – wychrypiał w końcu, ale ciągle jeszcze
chichotał pod nosem.
– M – miło
mi – bąknęłam.
Smoczysko przyjrzało mi się uważnie, a potem
powiedziało;
– Skoro
uważasz nas za tak okropne stwory, to pewnie w życiu nie widziałaś prawdziwego
smoka na oczy, co?
– N – nie.
– No to
patrz i podziwiaj – powiedział, z dumą rozłożył skrzydła, podniósł łeb, ryknął
i zionął ogniem. Faktycznie było co podziwiać. Ciemnoszare na grzbiecie,
fasetowane łuski na brzuchu przechodziły w głęboki, ognisty pomarańcz. Liczne
na łbie i biegnące trzema rzędami wzdłuż kręgosłupa kolce nadawały mu wyglądu
bestii, z którą z pewnością nie chciałabym się zmierzyć. Kły rozmiarów moich
dłoni mogłyby rozszarpać znacznie więcej, niż oniemiałą z zachwytu i strachu,
młodą wiedźmę, a ogromne skrzydła rzuciły cień na niemal całe gołoborze, w czym
z pewnością pomogło im wiszące już dość nisko nad horyzontem słońce. W jego
ciepłym blasku Błysk wydawał się jeszcze piękniejszy, niż zapewne był w
rzeczywistości.
– I co? –
spytał smok niecierpliwie. – Robi wrażenie?
– Oj, robi
– przyznałam.
Bestia kłapnęła szczękami z zadowoleniem, przeciągnęła
się jak kot, od pyska do czubka ogona, a potem rozłożyła się obok nas. Kanimir
natychmiast siadł na łapie gada, opierając się o jego ramię jakby siedział na
sofie. Doszłam do wniosku, że ja nie będę okazywać aż takiego dozy zaufania do
nieznanego smoka, więc przycupnęłam na kamieniu.
– Powiedz
mi, mały, co ostatnio porabiałeś – powiedział Błysk – a potem polecimy
podręczyć naiwnych wieśniaków. Już dawno nie jadłem dobrej krowy, a przy okazji
zadbamy o twój wizerunek okrutnego czarnoksiężnika.
Myślałam, że Kanimir zaśmieje się z żartu i
odmówi, ale on odparł z zadowolonym uśmiechem;
– Chętnie.
Już dawno nie zniszczyłem żadnego domu.
– Żartujesz
sobie? – spytałam zszokowana.
Jego spojrzenie jasno mówiło, że nie żartował.
– Przecież
to okrutne, niszczyć czyjś dom dla zabawy! – nie wytrzymałam. Dla pewności
odsunęłam się nieco od smoka.
– A wiesz,
jak dobra jest to zabawa? – spytał Błysk z rozbawieniem.
– Ci ludzie
niczym…
– Nie
okłamuj się – prychnął Kanimir – gdyby tylko mogli, twoi ukochani wieśniacy
nabiliby nas wszystkich na pale i spalili żywcem. A my nie zamierzamy nikogo
palić. No, chyba że ktoś będzie na tyle głupi, żeby zostać w środku, gdy Błysk
zacznie ziać ogniem.
– To wcale
was nie usprawiedliwia! – wrzasnęłam.
Jak ja miałam go przekonać, żeby tego nie robił? Może i nie chciałam mieć ze
Święciwodami nic wspólnego, ale to nie zmieniało faktu, że nie popierałam
bezsensownego rozlewu krwi. Doszłam do wniosku, że tak nigdzie nie zajdę. Dla uspokojenia wzięłam głębszy wdech,
przymknęłam oczy i powiedziałam;
– Moje
rzeczy są w karczmie. Jeśli teraz napadniecie na wieś, to pozbawicie mnie wielu
wartościowych zwojów. Nawet, jeśli Błysk nie podpali tawerny, zrobią to
wieśniacy, bo pomyślą, że to ja was nasłałam. Poza tym, jeśli tylko będziesz
siedzieć na grzbiecie smoka i razem z nim miotać ogniem, mało kto cię zauważy.
Poza tym ogień skierowany w dół jest słabo widoczny. O wiele bardziej
widowiskowo będzie, jeśli zadziałacie według mojego planu. A przy okazji nikomu
nic się nie stanie.
Kanimir i Błysk utkwili we mnie pełne
zainteresowania spojrzenia.
– Mów
dalej.
Zawahałam się. Miałam szansę przekonać ich do
swoich racji i nie chciałam jej zaprzepaścić. Improwizacja mogła być ryzykowna,
ale nie miałam innego wyjścia, jak wymyślić cokolwiek, co by ich zadowoliło.
Wystarczająco przerażającego i niszczycielskiego. Czarnoksiężnik i smok
wpatrywali się we mnie nieruchomo, nie okazując najmniejszych oznak
zniecierpliwienia. Dałam więc sobie kilka oddechów na znalezienie rozwiązania i
wreszcie wypaliłam;
– Musicie
być bardzo widowiskowi, to jest najważniejsze. Wedle plotek Kanimir przenika
przez ściany i straszy ludzi, a z oczu biją mu prawdziwe pioruny. Nie uważacie,
że dobrze byłoby pogłębić te plotki? Powinieneś się zakraść do wioski,
nawiedzić parę chałup, doprowadzić kilka dzieciaków do płaczu, a ich matki do
histerii, strzelić paroma piorunami, rozpalić na drodze kilka efektownych ogni i
przegonić główną drogą parę cienistych ogarów.
– Jeśli
tylko przebiegną, to nie zrobią zbyt wielkiego wrażenia – burknął
czarnoksiężnik z niezadowoleniem.
– No to
niech ugryzą parę osób, ale zabijanie nie jest konieczne – upierałam się.
– Niech
będzie – zgodził się Błysk – ale nie widzę w tym roli dla siebie.
– Ty
polecisz na łąki – powiedziałam. Był środek jesieni, więc wieśniacy powinni już
mieć wystarczająco dużo siana, żeby ich trzoda nie padła z głodu w zimie. –
Możesz porwać krowę czy dwie. I ziać ogniem.
– Podpalić
pastwiska? – zaciekawił się Błysk.
– Nie
wszystkie, ale trochę możesz. Najwięcej ognia posyłaj w powietrze, niech
wieśniacy wiedzą, że w pobliżu grasuje smok.
– To głupie
– obruszył się jaszczur – ziałabyś ogniem bez potrzeby? To czyste
marnotrawstwo.
– Nieprawda
– zaprzeczyłam – Chcecie polecieć i pokazać wieśniakom, gdzie ich miejsce, czy
sprawić, żeby was znienawidzili jeszcze bardziej? Jeśli stracą więcej, niż parę
krów i brawurę, to nie będą mieli głowy, żeby się was bać. Najpierw pochowają zmarłych,
a gdy skończą żałobę, będą szukać zemsty.
– A co oni
mogą nam zrobić?
– Nic
groźnego – odparłam – ale mogą wam utrudnić życie. Przyznaj, Błysku, chciałbyś,
żeby regularnie przerywano ci drzemkę? A ty, Kanimirze? Mistrz narzekałby
jeszcze bardziej, że ściągasz na Wieżę kłopoty.
Ku mojej ogromnej uldze, zarówno czarownik jak i smok
ze zmieszanym wyrazem twarzy (bądź pyska) przyznali mi rację.
– No, to
ustalone – stwierdziłam. Pewnie i tak ostatecznie będę się musiała wynieść, ale
przynajmniej Święciwody doświadczą jedynie dręczenia, jakie sama bym na nie z
chęcią sprowadziła, zamiast ofiar śmiertelnych. No i mój raport będzie wyglądał
lepiej.
Miałam cichą nadzieję, że opowieść Kanimira o tym,
co ostatnio robił, którą czarownik miał uraczyć smoka przed ich „małą”
eskapadą, okaże się przydatna w mojej misji, ale zupełnie się zawiodłam. Całość
została streszczona do jednego zdania (mistrz upierał się, żebym Wymazał
Święciwody, a ja nie miałem ochoty siedzieć w Wieży i prowadzić badań, więc
wylądowałem jako strażnik pod lasem), do tego wypowiedziana tak znudzonym
głosem, że wyraźnie nie zrobiła na żadnym z moich znajomych wrażenia. Nie do
końca wiedziałam, jak mogłabym określić ich relację. Miałam niejaką ochotę
nazwać Błyska przyjacielem Kanimira, ale czy czarnoksiężnik tej klasy mógł mieć
jakichkolwiek przyjaciół? Czy w ogóle był do tego zdolny? Poza tym, zachowaniem
przypominali mi raczej stosunek ojciec –syn, przy czym czarownik był
„rozkosznym” bachorkiem, a jaszczur wyrozumiałym, kochanym ojczulkiem.
Smok rozmawiał z nim jak z małym dzieckiem. No,
może troszkę większym, niż małym, ale jednak dzieckiem. Przytulał go, nazywał
maluchem i proponował mu zabawę (której nikt przy zdrowych zmysłach by tak nie
nazwał). Zdołałam wywnioskować, że „starym capem”, jak go Błysk określał, był
mistrz Wieży, bo gdy Kanimir wspominał jego tytuł, smok odpowiadał właśnie
takim epitetem. Mimowolnie zaczęłam się wiercić ze zniecierpliwienia. Nie
wiedziałam, czy mogłam po prostu uciec, czy powinnam tu jednak z nimi siedzieć.
Gdy wreszcie postanowiłam, że nie chcę mieć z tym wszystkim nic wspólnego i wstałam,
Kanimir oznajmił;
– Prawie
bym zapomniał! Potrzebuję nowych składników!
– Czego tym
razem? – spytał ze znudzeniem Błysk.
– Z
dwadzieścia kłów i pół puda łusek.
– Mogę ci
dać i trzydzieści kłów. Krowy i dziewice zrobiły się ostatnio strasznie twarde,
łatwo zgubić ząb czy dwa– mówiąc „dziewice”, zerknął na mnie z wyraźnym
rozbawieniem. Zadarłam brodę, jasno dając znać, że więcej nie dam się na takie
żarty nabrać. – Chodźcie.
Ku mojemu przerażeniu smok i czarownik stanęli pod
wejściem do groty, wyraźnie czekając, aż na nich dołączę. Miałam wejść do jamy
gadziny? Normalnie pewnie bym uciekła, ale skoro i tak byłam na samobójczej
misji, pozwoliłam ciekawości zwyciężyć i ruszyłam za Kanimirem. W końcu miałam
szansę dowiedzieć się, skąd czarownicy biorą tyle smoczych produktów po tak
niskich cenach!
Utworzyłam w dłoniach niewielki płomień. Wolałam
widzieć, gdzie idę.
Ruszyliśmy szerokim tunelem, dość łagodnie
opadającym w dół i nieustannie skręcającym lekko w prawo. Gdy wyjście zupełnie
znikło za ścianą, tunel rozszerzył się jeszcze bardziej i zrobił się bardziej
stromy, by dwadzieścia łokci dalej przekształcić się w ogromną grotę, po
sklepienie wypełnioną górą złota i szlachetnych kamieni. Wiedziałam, że smoki
uwielbiały zbierać kosztowności, ale jeszcze nigdy nie miałam przyjemności
zobaczyć ich legendarnych skarbów. Z mimowolnym zachwytem przystanęłam,
zwiększyłam płomień i posłałam go ku kupie kosztowności. Błysk zatrzymał się za
mną i wymruczał cicho;
– Napatrz
oczy, mała. Jestem najbogatszym smokiem w Blizborze.
Nie miałam porównania, więc wolałam nie
zaprzeczać. Poza tym uznałam to za niezbyt mądry pomysł. Zamiast tego, skupiłam
się na skarbie. Mimo że wszystko wyglądało z pozoru chaotycznie, widziałam pewien
porządek. Po prawej leżały wszelkie elementy zbroi i broni. Złote kolczugi,
napierśniki, karwasze, srebrne nagolenniki i miecze, wysadzane rubinami hełmy i
pełne szafirów pasy. Jeden taki pas zapewniłby mi dostatnie życie przez co
najmniej pół roku. Po drugiej stronie leżały skrzynie i szkatuły, mieniące się
w nich brylanty i jadeity. Pośrodku leżało tyle monet, że Błysk mógłby się w
nich zanurzyć. Cały skarb piętrzył się na wysokość dziesięciu łokci. Nagle
zrozumiałam, dlaczego tylu ludzi próbowało okradać smoki i dlaczego w związku z
tym wszędzie w pobliżu gadzich jam było więcej szkieletów, niż na niejednym
cmentarzu. Sama miałam nieodpartą ochotę wziąć sobie monetę czy dwie, ale
powstrzymały mnie od tego dobrze zapamiętane nauki w Akademii (jeśli kiedykolwiek
będziecie mieli wybór: skoczyć w ogień lub spróbować okraść smoka, skaczcie w
ogień) i pełen zainteresowania wzrok Kanimira. Czyżby Czarownik chciał
zobaczyć, jak zamieniam się w kupkę prochu? Rozsądnie odwróciłam wzrok i
zapytałam;
– To jak z
tymi kłami?
Błysk parsknął, przepełzł obok mnie i podszedł do
jednej z wielu wnęk, na tyle dużych, że niemal cały w niej zniknął. Kanimir
podszedł do mnie i z lekkim rozbawieniem spytał;
– Nie
chcesz sobie wziąć paru monet?
Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Słucham?
– Błysk
jest zajęty, nawet nie zauważy.
–
Przestaniesz mnie podpuszczać? –
jęknęłam – myślisz, że nie wiem, że
smoki dokładnie pamiętają każdego złamanego miedziaka, który kiedykolwiek
znalazł się na ich kupie złota?
Czarownikowi zrzedła mina. Przez chwilę milczał,
aż wreszcie wymamrotał z zawodem;
– Byłoby
zabawnie...
– Jak dla
kogo – prychnęłam, a potem nagle do
głowy przyszło mi coś, co bardzo mi się nie spodobało – Czy ty mnie tu zabrałeś po to, żeby się mnie
pozbyć?
Kanimir wzruszył ramionami;
– Tak czy
inaczej miałem iść po materiały. Pomyślałem sobie, że ciekawie byłoby zobaczyć,
czy dasz Błyskowi powód do gniewu.
–
Czarnoksiężnicy... – westchnęłam, nie
mając pomysłu na żadną inną odpowiedź. Przez chwilę, by jasno dać Kanimirowi do
zrozumienia, że jestem zła, milczałam, a potem, zadowolona z mojego długiego na
trzy głębokie oddechy focha zapytałam; –
I co, tak po prostu idziecie do smoka i mówicie mu, czego chcecie, a on wam to
daje? To Biały Krąg płaci krocie za pojedyncze szpony, a wy je macie hurtem za
darmo?
– Półdarmo – uśmiechnął się czarownik; – mamy prostą umowę; Błysk daje nam materiały,
a my zapewniamy mu spokój od wieśniaków i innych natrętów, i raz na jakiś czas
podrzucamy krowę czy dwie.
– A nie
owce? – zdziwiłam się. A co z tym
osławionym, niezbyt błyskotliwym smokiem spod Kruczego Wzgórza? Przecież alchemik
Skiba (a nie szewc, jak twierdzą przeciwnicy magii i nauki) zabił bestię na
numer z napchanym siarką baranem, nie krasulą. Zresztą ponoć po tym, jak
paskuda opiła się wody z pobliskiej rzeki i wybuchła, przez dwa lata w całej
okolicy śmierdziało spalenizną... Chociaż słyszałam, że to wcale nie smok, a
wywerna, bo podstęp był zbyt prosty na bestię nieraz inteligentniejszą od
człowieka.
Na pytanie odpowiedział mi Błysk, który zdążył już
zebrać cały towar i ułożyć go w zgrabną kupkę;
– A kto
normalny opychałby się owcami? Może jeszcze świeżo ostrzyżonymi, ale te z
dłuższą sierścią zalegają w zębach i uprzykrzają życie. Poza tym są mniejsze.
– Co racja,
to racja – zgodziłam się. W sumie miało
to sens. Zamiłowanie do owiec postanowiłam zrzucić na barki mniej sprytnych gadzin.
Muszę przyznać; cały czas miałam płonną nadzieję,
że smok i czarownik zapomną o swoich planach względem Święciwód. Niestety, obydwaj
bardzo energicznie obrócili ją w popiół. Umówili się, że spotkają się na drodze
do wioski, po czym Kanimir zaciągnął mnie ze sobą do wieży, bezczelnie
wykorzystując mnie jako pomoc w noszeniu towaru. Przynajmniej pozwolił mi
zatrzymać po parę kłów i łusek…
Na wszelkie moje próby protestu względem napadu
reagował, a może raczej nie reagował, udając, że nie słyszy. Gdy wreszcie nie
wytrzymałam i wypaliłam ”ale tam jest mój dobytek!” wzruszył ramionami i
powiedział, że przecież nie planują podpalać gospody. Warknęłam ze złością i
dla podkreślenia swojego gniewu z całej siły tupnęłam nogą w ziemię. W efekcie
zęby aż mi szczęknęły, a Kanimir tylko uśmiechnął się dobrodusznie.
To znaczy na tyle dobrodusznie, na ile może się
wyszczerzyć szalony, zamierzający właśnie zniszczyć wioskę czarownik.
Czarnoksiężnicy z Kruczej Wieży przywitali nas
raczej obojętnie; mistrz, zgodnie z relacją napotkanego maga, siedział w
podziemiach i leczył odmrożone ręce, a pozostali traktowali mnie jak powietrze,
podczas gdy Kanimira omijali nieznacznym, ale jednak zauważalnym, łukiem. Jeden
z nich przyjął od nas worek kłów i łusek, poprosił, żebym postarała się nie
drażnić z mistrzem, bo nikomu to na dobre nie wyjdzie, po czym deportował się,
byle dalej od nas.
Kanimir tymczasem pociągnął mnie z powrotem na
zewnątrz i wkrótce potem spotkaliśmy się z Błyskiem na drodze do Święciwód.
Smok i czarnoksiężnik wyraźnie gotowali się do akcji i moje jęki w ogóle do
nich nie docierały. Ruszyli raźnym krokiem, bok w bok, obydwaj zadowoleni z
planu na "zabawę". Chcąc czy nie chcąc, powlokłam się za nimi.
Wolałam być w pobliżu. Może przynajmniej uda mi się uratować własny dobytek. Gdy
zza zakrętu wyłonił się cel naszego pochodu, na niebie świecił już księżyc.
Błysk mrugnął porozumiewawczo do Kanimira i skoczył w powietrze. Musiałam
przyznać, że wzbijający się do lotu smok robił wrażenie. Zwłaszcza, gdy
wiedziało się, po co to robił. Czarownik odwrócił się do mnie. W świetle pełni
wyraźnie widziałam jego uśmiech;
– Chcesz
się przyłączyć? – zapytał.
– Nie – burknęłam. – Ale byłabym wdzięczna, gdybyś pozwolił mi
najpierw wejść do wioski i zgarnąć, co moje. Gdy już skończycie się
"bawić", wieśniacy i tak będą chcieli przegonić mnie za siedem gór,
rzek i lasów.
– Niech
będzie – odparł. – Tylko się pospiesz.
Jego oczy pociemniały, a ton głosu stał się
dziwnie matowy. Miałam co do tego coraz gorsze przeczucia.
Wzięłam sobie do serca jego radę. Postanowiłam nie
marnować czasu na wykłócanie się z wieśniakami o wpuszczenie mnie nocą do
wioski i deportowałam się prosto do pokoju w karczmie.
– Helena do
siedmiu strzyg, co ci do łba strzeliło? – warknął Zamir, gdy już ochłonął po tym, jak
dość ryzykownie wylądowałam w sypialni, szczęśliwie całe pół łokcia przed jego
nosem. Najwyraźniej nie mógł się doczekać mojego powrotu, bo wyglądało na to,
że nie zrobił nic konstruktywnego, a jedynie krążył po pokoju. Tyle dobrego,
był gotowy do drogi.
– Cieszę
się, że nie przyszło ci do głowy, żeby nas rozpakowywać – rzuciłam szybko i zaczęłam zgarniać
nieliczne przedmioty, które zdążyłam wyciągnąć z juków.
– Jakie
"nas"? – prychnął kłobuk,
łaskawie rzucając mi szczotkę. – Mój
dobytek ogranicza się do tego, co mam na grzbiecie. A w rzeczach wrednej
wiedźmy wolałem nie grzebać.
– Tym
lepiej – rzuciłam w niego torbą,
kopniakiem otworzyłam drzwi i ruszyłam w dół schodów, przeskakując po dwa
stopnie. Wybiegłam na dwór, wpadłam do stajni i wyciągnęłam z zaniedbanego
boksu Śpiocha. Wierzchowiec raczej nie cieszył się z nocnej pobudki, ale
łaskawie pozwolił się osiodłać i zarzucić sobie na grzbiet juki. Zamir
przygotował swojego wałacha i obciążył go połową mojego dobytku. Wypadliśmy ze
stajni, jak gdyby gonił nas jakiś bies –
co po części było prawdą – i pognaliśmy
przez wieś do najbliższej bramy. Tak się składało, że była to brama położona
najdalej od drogi do Kruczej Wieży, ale również szczęśliwie oddalona od łąk i
prowadząca prosto na wzgórze, na którym też w końcu się zatrzymaliśmy.
Zsiedliśmy z koni. Podałam Zamirowi wodze i
rozłożyłam przed sobą dłonie, kierując kciuki ku sobie.
– Co
robisz? Co się dzieje? Może łaskawie odpowiesz na chociaż jedno moje pytanie? – spytał kłobuk, teraz już wyraźnie
zirytowany.
– Jeśli się
zamkniesz, to zaraz obydwoje zobaczymy i usłyszymy, co się dzieje – warknęłam.
Powietrze między moimi dłońmi zamigotało i nagle
zobaczyliśmy Święciwody z bliska. Czarownik najwyraźniej właśnie w tej chwili
postanowił zacząć zabawę, bo nad naszymi głowami rozległy się pierwsze grzmoty.
Przywołana wizja wszystko rozjaśniała, więc zobaczyliśmy wyraźnie, jak czarnoksiężnik
przechodzi przez palisadę jak gdyby nie była materialna i przywołuje cieniste
ogary. Bestie otoczyły go szczelnym kordonem, a potem razem przenikli ściany
najbliższej chaty. Nasze uszy wypełnił przerażony pisk wyrwanej ze snu
wieśniaczki. Z mimowolnym zadowoleniem stwierdziłam, że Kanimir odwiedził mój
niegdysiejszy dom, a wrzeszczącą kobietą była z pewnością moja matka. Za
wypełnionym błoną oknem rozbłysło światło. Doszłam do wniosku, że to czarownik
pozwolił sobie na efekt bijących z oczu piorunów. Chwilę potem Kanimir opuścił
chałupę i ruszył do kolejnej chaty.
– Helena,
co to ma być? – spytał Zamir głosem,
który jasno dawał znać, że to, co widzi, bardzo mu się nie podoba.
– Chcieli
mordować i palić – syknęłam – a patrzymy na to, co udało mi się utargować
w ramach obrony cywili.
– Chcieli?
– Kanimir i
Błysk.
– Kim do
siedmiu strzyg jest Błysk?
– Smokiem – mruknęłam ponuro.
– Słucham?!
Grzmoty piorunów nad Święciwodami były coraz
częstsze. Niebo co chwila przecinały błyskawice, ale nie było najmniejszych
śladów deszczu. Kanimir ostatecznie wyszedł na ulice. Jego ogary wyganiały z
chat przerażonych wieśniaków. Ludzie biegali jak szaleni, próbując wyślizgnąć
się z zacieśniającej się pętli pomiędzy czarownikiem a jego psami.
– Ta twoja
ochrona cywili oznaczała zabijanie tylko co piątego zamiast co drugiego? – warknął Zamir.
– Miał w
ogóle nikogo nie... – zaczęłam, ale
wtedy nagle jeden z ogarów rzucił się prosto na uciekającą kobietę, w której
rozpoznałam wyjątkowo złośliwą znajomą z dzieciństwa. Potężnymi szczękami wyrwał
jej z rąk niesione dziecko, a pazurami rozorał jej pierś. Obok kolejny ogar
skoczył na próbującego się bronić widłami wieśniaka i rozszarpał mu gardło.
– Nie – wymamrotałam – to nie tak miało być. Nie tak!
Niewiele myśląc, skupiłam się wolnej przestrzeni
przed Kanimirem, zebrałam moc i teleportowałam się przed czarnoksiężnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz